Chcieliśmy trochę zaoszczędzić, wybraliśmy więc wariant polecany nam przez znajomych. Nie polecamy jednak tego sposobu dalej… A o co chodzi? O ilość punktów przesiadkowych – co widać w nagłówku. Niestety jedynym w miarę cywilizowanym lotniskiem myślącym choć trochę o pasażerach bez wizy skazanych na długie godziny oczekiwania na kolejny lot okazało się tylko to w New Delhi. Tak naprawdę problem polegał na tym, że pomiędzy poszczególnymi lotami z Brukseli do Delhi i z Delhi do Kathmandu mieliśmy bardzo długie przerwy (12 – 15 godzin). Na miejscu byliśmy po prostu wykończeni, dlatego nie polecamy takiej wersji lotu do Nepalu. W dodatku nie udało się nam w Warszawie nadać bagaży dalej niż do Brukseli, potem z Brukseli też tylko do New Delhi. I tutaj prawdziwy zonk, ponieważ w Delhi nie mogliśmy ich odebrać nie posiadając indyjskiej wizy, a wizyty w Indiach tym razem nie planowaliśmy. Musieliśmy liczyć na solidność obsługi indyjskiego lotniska, nie zawiedliśmy się – zaistniałe komplikacje udało się rozwikłać. Jednak wszystko dobrze się skończyło, bagaże nie zaginęły, a my znaleźliśmy się planowo w stolicy Nepalu. Polecamy loty tam za dnia – widoki na Himalaje z góry są po prostu niesamowite.
O automatach wizowych napisaliśmy TUTAJ, najważniejsze, że wszystko można było załatwić od ręki na lotnisku. Potem znaleźliśmy się całą czwórką w taksówce wiozącej nas do sympatycznego hotelu, gdzie wreszcie można było odpocząć po przesiadkach, a po odpoczynku wybrać się na pierwszy spacer po Kathmandu. Ale o ty już w następnej zakładce.